Paluch


Pulgarcito


Był sobie pewien biedny chłop, który wieczorami siedział przy piecu i podsycał ogień, a jego żona siedziała i przędła. A wtedy mawiała: "Jakie to smutne, że nie mamy dzieci! Tak u nas cicho, a w innych domach gwarno i wesoło." – "Tak," odpowiedziała żona i westchnęła,, "Gdybyśmy mieli choć jedno, niechby nawet było takie jak kciuk, byłabym szczęśliwa, kochalibyśmy je z całego serca." A zdarzyło się, że kobieta stała się chorowita, a po siedmiu miesiącach powiła dziecię, jak trzeba we wszystkich członkach, ale nie większe niż kciuk. Powiedzieli zatem: "Stało się, jak chcieliśmy, będzie naszym ukochanym dzieckiem," i nazwali go podług jego postaci Paluchem. Nie pozwalali by brakło mu jedzenia, lecz dziecko nie rosło, było takie, jak w pierwszej godzinie, lecz rozumnie patrzało mu z oczu i wnet okazało się ,że jest stworzeniem mądrym i zwinnym, a szczęściło mu się we wszystkich, czego się tknął.
Chłop gotował się pewnego dnia by iść do lasu drzewa rąbać, a wtedy powiedział do siebie: "gdybym tylko miał kogoś, kto by mi wóz przyprowadził." – "Ojcze," zawołał Paluch, "przyprowadzą ci wóz, może się na to zdać, w swoim czasie będzie w lesie." Chłop uśmiał się i rzekł "jak to ma być, jesteś za mały by utrzymać konia w cuglach." – "Nie szkodzi, ojcze, jeśli tylko matka go zaprzęgnie, usiądę koniowi w uchu i będę wołał, jak ma iść." –"No," odpowiedział ojciec, "raz możemy spróbować."
Gdy wybiła godzina, kobieta zaprzęgła konia, Palucha zaś wsadziła koniowi do ucha, a potem maluch wołał, jak koń ma iść "wiśta, hetta, wio, a wszystko szło jak należy, jak u mistrza, wóz zaś jechał drogą prosto do lasu. Zdarzyło się, gdy właśnie brał zakręt, a maluch zawołał: "wiśta, wiśta, że nadeszło dwóch nieznanych ludzi. "Ty, " rzekł jeden, "co to? Jedzie wóz, a woźnica woła do konia, lecz wcale go nie widać." – "Nieczyste to jakieś sprawki," rzekł drugi, "pójdziemy za wozem i zobaczymy, gdzie się zatrzyma." A wóz dojechał do lasu, prosto do miejsca, gdzie rąbano drwa. Gdy Paluch dojrzał swojego ojca, zawołał doń: "Widzisz ojcze, jestem z wozem, teraz mnie ściągnij na dół" Ojciec złapał konia lewą ręką , a synka wyciągnął z końskiego ucha prawą. Ten zaś wesoło usiadł na słomce. Gdy dwóch obcych ludzi ujrzało Palucha, ze zdziwienia nie wiedzieli, co powiedzieć. Wziął tedy jeden drugiego na stronę i rzekł "Słuchaj, ten mały jegomość może byś naszym szczęściem, jeśli weźmiemy go do wielkiego miasta i będziemy pokazywać za pieniądze, kupimy go." Podeszli do chłopa i rzekli: "Sprzedaj nam tego małego człowieka. Będzie miał u nas dobrze." – "Nie," odrzekł ojciec, "To serce moje, za całe złoto tego świata nie jest na sprzedaż!" Lecz Paluch, gdy usłyszał o handlu, wspiął się po fałdzie surduta do góry, stanął mu na ramionach i szepnął do ucha "Ojcze, oddaj mnie, jakoś do ciebie wrócę." Oddał go więc ojciec obu mężczyznom za ładny kawał grosza.. "Gdzie chcesz siedzieć?" rzekli do niego, "postawcie mnie na brzegu waszego kapelusza, będę sobie chodził tam i tu i oglądał okolicę a na pewno nie spadnę." Zrobili podług jego woli, a gdy Paluch pożegnał się z ojcem, wyruszyli z nim w drogę. Szli, aż poczęło ciemnieć, wtedy rzekł mały: "Zdejmijcie mnie na dół, mam potrzebę." – "Zostań na górze," rzekł, człowiek, na którego głowie siedział, "nic mi z tego, ptaki też czasem coś mi spuszczą na głowę." – "Nie," rzekł Paluch, "wiem, co się godzi, zdejmijcie mnie natychmiast na dół." Człowiek ów zdjął kapelusz i postawił małego na polu przy drodze, on zaś skoczył i łaził wzdłuż skiby, a potem nagle wskoczył do mysiej nory, którą sobie wyszukał. "Dobrego wieczoru, moi panowie, idźcie do domu beze mnie," zawołał do nich i śmiał się z nich. Biegali przy tym i wbijali kije w mysią dziurę, lecz trud był daremny, Paluch był bowiem coraz dalej, a gdy już całkiem było ciemno, musieli ruszyć do domu ze złością i pustą sakwą.
Gdy Paluch zobaczył, że poszli, wylazł z podziemi: "To niebezpiecznie chodzić po polu w ciemności," rzekł, "łatwo sobie złamać nogę i przetrącić kark." Na szczęście trafił na pusty domek ślimaka. "Chwała Bogu," rzekł, "Mogę tu bezpiecznie spędzić noc" i wszedł do środka. Niedługo potem, gdy już zasypiał, usłyszał, jak przechodzi dwóch ludzi, a jeden z nich mówił "Jak mamy to zrobić, by bogatego plebana obrabować ze złota i srebra?" – "Mogę ci powiedzieć," wtrącił Paluch. "Co to było?" rzekł przestraszony złodziej, "słyszałem, jak ktoś mówi." Stanęli i nasłuchiwali, a Paluch mówił dalej "Weźcie mnie ze sobą, to wam pomogę." – "A gdzie jesteś?" – "Szukajcie na ziemi i zważajcie skąd idzie głos," odpowiedział." Złodzieje znaleźli go w końcu i podnieśli do góry. "A ty mały łotrze, i ty chcesz nam pomóc!" rzekli- "Patrzcie," odpowiedział, wejdę między żelaznymi prętami do izby plebana i podam wam, czego będziecie chcieli." – "Dobra," rzekli, "zobaczymy, co potrafisz." Gdy doszli do plebanii, Paluch wkradł się do izby, ale od razu krzyknął co sił: "Chcecie mieć, co tu jest? Złodzieje wystraszyli się i rzekli: "Mów cicho, żeby nikt się nie zbudził." Lecz Paluch robił tak, jakby był nie zrozumiał i zawołał na nowo: "Co chcecie? Chcecie wszystkiego, co tu jest?" Usłyszała to kucharka, która spała w izbie obok, podniosła się w łóżku i nasłuchiwała. Złodzieje ze strachu cofnęli się jednak, w końcu odzyskali odwagę i pomyśleli. "Ten mały jegomość się z nami drażni." Wrócili więc i szepnęli do niego_ "A teraz na poważnie, podaj nam coś." A Paluch krzyknął jeszcze raz, najgłośniej jak mógł "Wszystko wam podam, wyciągnijcie tylko ręce." Usłyszała to nasłuchująca dziewczyna, wyskoczyła z łóżka i rzuciła się w drzwi. Złodzieje uciekli i biegli, jakby mięli za sobą dzikich myśliwców, a dziewczyna nie mogąc niczego dostrzec, poszła zapalić świecę. Gdy przyszła ze świecą, Paluch, nie czekając aż go zobaczy, poszedł do stodoły, dzieweczka zaś przeszukawszy wszystkie kąty, poszła w końcu do łóżka i zdawało jej się, że śniła przy otwartych oczach i uszach.
Paluch obszedł parę ździebełek siana i znalazł sobie piękne miejsce do spania, chciał odpocząć, aż nadejdzie dzień, by potem wrócić do swoich rodziców. Musiał jednak doświadczyć innych rzeczy! Tak, na tej ziemi jest smutek i nędza! Dziewka wstała z łóżka, gdy zaczął szarzeć dzień by nakarmić bydło. Jej pierwsze kroki prowadziły do stodoły, gdzie nałożyła na ramię kupę siana i to dokładnie tą, w której leżał i spał biedny Paluch. A spał tak mocno, że niczego nie spostrzegł i nie obudził się, aż trafił do krowiego pyska, która to chwyciła go razem z sianem. "O Boże," zawołał, "Trafiłem w żarna!," lecz wnet spostrzegł, gdzie jest. Musiał teraz uważać by nie trafić między krowie zęby i nie zostać między nimi zmielony, a potem jeszcze ześlizgnął się wraz z sianem do samego żołądka. "Ktoś zapomniał okna w tej izdebce," rzekł, "i nie świeci słońce do środka, światła też nie przyniosą." Kwatera w ogóle mu się nie podobała, a najgorsze było to, że w drzwi wchodziło wciąż nowe siana i miejsca było coraz mniej. W końcu zawołał w strachu najgłośniej, jak tylko umiał: "Nie dawajcie mi już świeżego żarcia, nie dawajcie mi już świeżego żarcia" Dziewka doiła właśnie krowę, a gdy usłyszała głos nie widząc nikogo, a był to ten sam głos, który słyszała w nocy, wystraszyła się, że spadła ze stołka i rozlała mleko. Pobiegła prędko do swego pana i zawołała: "Księże proboszczu, krowa gadała." – "Zwariowałaś, "odpowiedział pleban, lecz mimo to sam poszedł do obory by sprawdzić, co się dzieje. Ledwo jednak przestąpił nogą, Paluch zawołał na nowo: "Nie dawajcie mi już świeżego żarcia, nie dawajcie mi już świeżego żarcia" I wtedy pleban sam się wystraszył, myślał, że to zły duch opętał krowę i kazał ją zabić. Zabili ją więc, a żołądek, gdzie siedział Paluch, wyrzucili na gnój. Z wyjściem miał wielki kłopot, udało mu się tyle, że miał więcej miejsca, gdy jednak chciał już wyściubić głowę, przypętało się nowe nieszczęście. Przybiegł głodny wilk i połknął cały żołądek na raz. Paluch nie stracił jednak ducha, "Może," pomyślał, "da się pogadać z wilkiem,, "I zawołał do niego z środka brzucha: "Drogi wilku, wiem, gdzie jest cudne żarcie." – "Skąd je wziąć?" zapytał wilk. "W tym i w tym domu, musisz wejść do rynsztoka, znajdziesz tam ciasto, sadło i kiełbasę, a ile tylko będziesz chciał," i opisał mu dokładnie dom swego ojca. Wilk nie dał sobie dwa razy powtarzać, wlazł nocą do rynsztoka ż żarł w spiżarni ile serce zapragnie. A gdy się nasycił, chciał uciec, ale był za gruby by wrócić tą samą drogą. Na to właśnie liczył paluch i zaczął strasznie hałasować w wilczym cielsku, szalał i krzyczał, ile wlezie.. "Będziesz cicho!?" rzekł wilk, "pobudzisz ludzi." - "I co" odpowiedział mały, "nażarłeś się, ja też się chcę zabawić," i zaczął od nowa krzyczeć ze wszystkich sił. Zbudzili się od tego jego ojciec i matka, pobiegli do komory i zajrzeli przez szparę. Gdy zobaczyli, że w środku jest wilk, uciekli, mężczyzna poszedł po siekierę, a kobieta po kosę. "Zostań z tyłu," rzekł mężczyzna, gdy weszli do komory, "jak zadam mu cios i nie zdechnie od tego, musisz ty przywalić i rozciąć mu cielsko." Paluch usłyszał głos ojca i zawołał "drogi ojcze, jestem tu, w wilczym cielsku." A ojciec rzekł pełen radości: "Chwała Bogu, nasze dziecko się znalazło," i kazał żonie odłożyć kosę by nie uszkodzić Palucha. Potem wszedł i uderzył wilka w łeb, że padł zdechły na miejscu, potem poszukali noża i nożyc, rozcięli mu cielsko i wyciągnęli małego. "Ach," rzekł ojciec, "aleśmy się o ciebie martwili! – "Tak, ojcze, dożo chodziłem po świecie, Bogu dzięki znów mogę złapać świeżego powietrza." – "A gdzieżeś to bywał?" – "Ach, ojcze, byłem w mysiej norze, w brzuchu krowy i wilka, a teraz zostanę z wami." – "A my cię nie sprzedamy za wszystkie bogactwa tego świata," powiedzieli rodzice, utulili i ucałowali swego kochanego Palucha. Dali mu jeść i pić, dali mu zrobić nowe odzienie, bo jego zniszczyły się w podróży.


Tłumaczył Jacek Fijołek, © Jacek Fijołek
Érase un pobre campesino que estaba una noche junto al hogar atizando el fuego, mientras su mujer hilaba, sentada a su lado.
Dijo el hombre: - ¡Qué triste es no tener hijos! ¡Qué silencio en esta casa, mientras en las otras todo es ruido y alegría! - Sí -respondió la mujer, suspirando-. Aunque fuese uno solo, y aunque fuese pequeño como el pulgar, me daría por satisfecha. Lo querríamos más que nuestra vida.
Sucedió que la mujer se sintió descompuesta, y al cabo de siete meses trajo al mundo un niño que, si bien perfectamente conformado en todos sus miembros, no era más largo que un dedo pulgar.
Y dijeron los padres: - Es tal como lo habíamos deseado, y lo querremos con toda el alma. En consideración a su tamaño, le pusieron por nombre Pulgarcito. Lo alimentaban tan bien como podían, pero el niño no crecía, sino que seguía tan pequeño como al principio. De todos modos, su mirada era avispada y vivaracha, y pronto mostró ser listo como el que más, y muy capaz de salirse con la suya en cualquier cosa que emprendiera.
Un día en que el leñador se disponía a ir al bosque a buscar leña, dijo para sí, hablando a media voz: "¡Si tuviese a alguien para llevarme el carro!". - ¡Padre! -exclamó Pulgarcito-, yo te llevaré el carro. Puedes estar tranquilo; a la hora debida estará en el bosque. Se puso el hombre a reír, diciendo: - ¿Cómo te las arreglarás? ¿No ves que eres demasiado pequeño para manejar las riendas? - No importa, padre. Sólo con que madre enganche, yo me instalaré en la oreja del caballo y lo conduciré adonde tú quieras. "Bueno -pensó el hombre-, no se perderá nada con probarlo".
Cuando sonó la hora convenida, la madre enganchó el caballo y puso a Pulgarcito en su oreja; y así iba el pequeño dando órdenes al animal: "¡Arre! ¡Soo! ¡Tras!". Todo marchó a pedir de boca, como si el pequeño hubiese sido un carretero consumado, y el carro tomó el camino del bosque. Pero he aquí que cuando, al doblar la esquina, el rapazuelo gritó: "¡Arre, arre!", acertaban a pasar dos forasteros.
- ¡Toma! -exclamó uno-, ¿qué es esto? Ahí va un carro, el carretero le grita al caballo y, sin embargo, no se le ve por ninguna parte. - ¡Aquí hay algún misterio! -asintió el otro-. Sigamos el carro y veamos adónde va. Pero el carro entró en el bosque, dirigiéndose en línea recta al sitio en que el padre estaba cortando leña.
Al verlo Pulgarcito, gritó: - ¡Padre, aquí estoy, con el carro, bájame a tierra! El hombre sujetó el caballo con la mano izquierda, mientras con la derecha sacaba de la oreja del rocín a su hijito, el cual se sentó sobre una brizna de hierba. Al ver los dos forasteros a Pulgarcito quedaron mudos de asombro, hasta que, al fin, llevando uno aparte al otro, le dijo: - Oye, esta menudencia podría hacer nuestra fortuna si lo exhibiésemos de ciudad en ciudad. Comprémoslo. -Y, dirigiéndose al leñador, dijeron: - Vendenos este hombrecillo, lo pasará bien con nosotros. - No -respondió el padre-, es la luz de mis ojos, y no lo daría por todo el oro del mundo.
Pero Pulgarcito, que había oído la proposición, agarrándose a un pliegue de los calzones de su padre, se encaramó hasta su hombro y le murmuró al oído: - Padre, dejame que vaya; ya volveré. Entonces el leñador lo cedió a los hombres por una bonita pieza de oro. - ¿Dónde quieres sentarte? -le preguntaron. - Ponme en el ala de vuestro sombrero; podré pasearme por ella y contemplar el paisaje: ya tendré cuidado de no caerme. Hicieron ellos lo que les pedía, y, una vez Pulgarcito se hubo despedido de su padre, los forasteros partieron con él y anduvieron hasta el anochecer. Entonces dijo el pequeño: - Dejame bajar, lo necesito. - ¡Bah!, no te muevas -le replicó el hombre en cuyo sombrero viajaba el enanillo-. No voy a enfadarme; también los pajaritos sueltan algo de vez en cuando. - No, no -protestó Pulgarcito-, yo soy un chico bien educado; bajame, ¡deprisa! El hombre se quitó el sombrero y depositó al pequeñuelo en un campo que se extendía al borde del camino. Pegó él unos brincos entre unos terruños y, de pronto, escabullóse en una gazapera que había estado buscando. - ¡Buenas noches, señores, pueden seguir sin mí! -les gritó desde su refugio, en tono de burla. Acudieron ellos al agujero y estuvieron hurgando en él con palos, pero en vano; Pulgarcito se metía cada vez más adentro; y como la noche no tardó en cerrar, hubieron de reemprender su camino enfurruñados y con las bolsas vacías. Cuando Pulgarcito estuvo seguro de que se habían marchado, salió de su escondrijo. "Eso de andar por el campo a oscuras es peligroso -díjo-; al menor descuido te rompes la crisma". Por fortuna dio con una valva de caracol vacía: "¡Bendito sea Dios! -exclamó-. Aquí puedo pasar la noche seguro". Y se metió en ella. Al poco rato, a punto ya de dormirse, oyó que pasaban dos hombres y que uno de ellos decía. - ¿Cómo nos las compondremos para hacernos con el dinero y la plata del cura? - Yo puedo decírtelo -gritó Pulgacito. - ¿Qué es esto? -preguntó, asustado, uno de los ladrones-. He oído hablar a alguien. Sa pararon los dos a escuchar, y Pulgarcito prosiguió: -Llevenme con ustedes, yo los ayudaré. - ¿Dónde estás? - Busca por el suelo, fijate de dónde viene la voz -respondió. Al fin lo descubrieron los ladrones y la levantaron en el aire: - ¡Infeliz microbio! ¿Tú pretendes ayudarnos? - Mira -respondió él-. Me meteré entre los barrotes de la reja, en el cuarto del cura, y les pasaré todo lo que quieran llevar. - Está bien -dijeron los ladrones-. Veremos cómo te portas. Al llegar a la casa del cura, Pulgarcito se deslizó en el interior del cuarto, y, ya dentro, gritó con todas sus fuerzas: - ¿Quieren llevarse todo lo que hay aquí? Los rateros, asustados, dijeron: - ¡Habla bajito, no vayas a despertar a alguien!
Mas Pulgarcito, como si no les hubiese oído, repitió a grito pelado: - ¿Qué quieren? ¿Van a llevarse todo lo que hay? Oyóle la cocinera, que dormía en una habitación contigua, e, incorporándose en la cama, se puso a escuchar. Los ladrones, asustados, habían echado a correr; pero al cabo de un trecho recobraron ánimos, y pensando que aquel diablillo sólo quería gastarles una broma, retrocedieron y le dijeron: - Vamos, no juegues y pásanos algo.
Entonces Pulgarcito se puso a gritar por tercera vez con toda la fuerza de sus pulmones: - ¡Se los daré todo enseguida; sólo tienen que alargar las manos! La criada, que seguía al acecho, oyó con toda claridad sus palabras y, saltando de la cama, precipitóse a la puerta, ante lo cual los ladrones echaron a correr como alma que lleva el diablo.
La criada, al no ver nada sospechoso, salió a encender una vela, y Pulgarcito se aprovechó de su momentánea ausencia para irse al pajar sin ser visto por nadie. La doméstica, después de explorar todos los rincones, volvió a la cama convencida de que había estado soñando despierta.
Pulgarcito trepó por los tallitos de heno y acabó por encontrar un lugar a propósito para dormir. Deseaba descansar hasta que amaneciese, y encaminarse luego a la casa de sus padres.
Pero aún le quedaban por pasar muchas otras aventuras. ¡Nunca se acaban las penas y tribulaciones en este bajo mundo! Al rayar el alba, la criada saltó de la cama para ir a alimentar al ganado. Entró primero en el pajar y tomó un brazado de hierba, precisamente aquella en que el pobre Pulgarcito estaba durmiendo.
Y es el caso que su sueño era tan profundo, que no se dio cuenta de nada ni se despertó hasta hallarse ya en la boca de la vaca, que lo había arrebatado junto con la hierba. - ¡Válgame Dios! -exclamó-. ¿Cómo habré ido a parar a este molino? Pero pronto comprendió dónde se había metido. Era cosa de prestar atención para no meterse entre los dientes y quedar reducido a papilla. Luego hubo de deslizarse con la hierba hasta el estómago. - En este cuartito se han olvidado de las ventanas -dijo-. Aquí el sol no entra, ni encienden una lucecita siquiera. El aposento no le gustaba, y lo peor era que, como cada vez entraba más heno por la puerta, el espacio se reducía continuamente. Al fin, asustado de veras, pse puso a gritar con todas sus fuerzas: - ¡Basta de forraje, basta de forraje! La criada, que estaba ordeñando la vaca, al oír hablar sin ver a nadie y observando que era la misma voz de la noche pasada, se espantó tanto que cayó de su taburete y vertió toda la leche.
Corrió hacia el señor cura y le dijo, alborotada: - ¡Santo Dios, señor párroco, la vaca ha hablado! - ¿Estás loca? -respondió el cura; pero, con todo, bajó al establo a ver qué ocurría. Apenas puesto el pie en él, Pulgarcito volvió a gritar: - ¡Basta de forraje, basta de forraje! Se pasmó el cura a su vez, pensando que algún mal espíritu se había introducido en la vaca, y dio orden de que la mataran. Así lo hicieron; pero el estómago, en el que se hallaba encerrado Pulgarcito, fue arrojado al estercolero.
Allí trató el pequeñín de abrirse paso hacia el exterior, y, aunque le costó mucho, por fin pudo llegar a la entrada. Ya iba a asomar la cabeza cuando le sobrevino una nueva desgracia, en forma de un lobo hambriento que se tragó el estómago de un bocado. Pulgarcito no se desanimó. "Tal vez pueda entenderme con el lobo", pensó, y, desde su panza, le dijo: - Amigo lobo, sé de un lugar donde podrás comer a gusto. - ¿Dónde está? -preguntó el lobo. - En tal y tal casa. Tendrás que entrar por la alcantarilla y encontrarás bollos, tocino y embutidos para darte un hartazgo -. Y le dio las señas de la casa de sus padres. El lobo no se lo hizo repetir; se escurrió por la alcantarilla, y, entrando en la despensa, se hinchó hasta el hartarse. Ya harto, quiso marcharse; pero se había llenado de tal modo, que no podía salir por el mismo camino. Con esto había contado Pulgarcito, el cual, dentro del vientre del lobo, se puso a gritar y alborotar con todo el vigor de sus pulmones. - ¡Cállate! -le decía el lobo-. Vas a despertar a la gente de la casa. - ¡Y qué! -replicó el pequeñuelo-. Tú bien te has llenado, ahora me toca a mí divertirme -y reanudó el griterío. Despertaron, por fin, su padre y su madre y corrieron a la despensa, mirando al interior por una rendija. Al ver que dentro había un lobo, volvieron a buscar, el hombre, un hacha, y la mujer, una hoz. - Quédate tú detrás -dijo el hombre al entrar en el cuarto-. Yo le pegaré un hachazo, y si no lo mato, entonces le abres tú la barriga con la hoz. Oyó Pulgarcito la voz de su padre y gritó: - Padre mío, estoy aquí, en la panza del lobo. Y exclamó entonces el hombre, gozoso: - ¡Alabado sea Dios, ha aparecido nuestro hijo! -y mandó a su mujer que dejase la hoz, para no herir a Pulgarcito. Levantando el brazo, asestó un golpe tal en la cabeza de la fiera, que ésta se desplomó, muerta en el acto. Subieron entonces a buscar cuchillo y tijeras, y, abriendo la barriga del animal, sacaron de ella a su hijito. - ¡Ay! -exclamó el padre-, ¡cuánta angustia nos has hecho pasar! - Sí, padre, he corrido mucho mundo; a Dios gracias vuelvo a respirar el aire puro.
- ¿Y dónde estuviste? - ¡Ay, padre! Estuve en una gazapera, en el estómago de una vaca y en la panza de un lobo. Pero desde hoy me quedaré con ustedes. - Y no volveremos a venderte por todos los tesoros del mundo -dijeron los padres, acariciando y besando a su querido Pulgarcito. Le dieron de comer y de beber y le encargaron vestidos nuevos, pues los que llevaba se habían estropeado durante sus correrías.