Złota gęś


Die goldene Gans


Dawno, dawno temu żył sobie młody drwal Tadeusz, który lubił marzyć. Nie był specjalnie rozgarnięty, ale za to miał złote serce. Pewnego dnia ojciec wysłał go w głąb lasu, aby ściął parę drzew. Na miejscu młodzieniec stwierdził, że w okolicy nigdy nie widział podobnych drzew i że ciężko będzie przepiłować ich twarde pnie. Spocony i zmęczony przysiadł na chwilę, żeby zjeść drugie śniadanie. A wtedy zza krzaka wyskoczył dziwny malutki staruszek z białą brodą i poprosił o coś do jedzenia. Poczciwy Tadeusz dał mu trochę chleba i sera. – Ze wszystkich drwali, których tu spotkałem, ty pierwszy jesteś dla mnie miły. – Powiedział staruszek. – Zasłużyłeś na nagrodę. Jeśli zetniesz to środkowe drzewo, pozostałe same runą na ziemię. Przekonaj się. Przyjrzyj się potem jego korzeniom, znajdziesz tam prezent dla siebie.
Tadeusz, bynajmniej nie zdziwiony tymi słowami postąpił tak, jak mu poradził leśny czarodziej. Wśród korzeni drzewa które ściął drwal znalazł żywą złotą gęś. Wsunął ją sobie za pazuchę i ruszył do domu. Nie wiadomo dlaczego, ale dość że zabłądził. W środku nocy dotarł do jakieś obcej wsi. Na szczęście gospoda była jeszcze otwarta i młody drwal wszedł do środka. – Coś do jedzenia dla mnie i dla złotej gęsi. – Złożył zamówienie. – Kawałek dla ciebie i kawałek dla mnie. – Mówił dzieląc się z gęsią. Córki karczmarza przyszły popatrzeć na tę dziwną scenę. – Dlaczego jesteś taki dobry dla tej gęsi? – Odważyły się zapytać. – Bo to gęś czarodziejska. – Odpowiedział Tadeusz. – Warta majątek. Proszę o bezpieczny pokój, nie chcę żeby mnie ktoś obrabował. W nocy siostry się namówiły, że ukradną gęsi jedno złote pióro. Jeśli ptak jest czarodziejski, to i jego pióro jest bezcenne – uznały. W momencie gdy jedna z dziewczyn dotknęła gęsiego ogona, jej ręka przyrosła do piór i w żaden sposób nie dało się jej oderwać.
Cichutko zawołała siostry, a gdy próbowały jej pomóc, przyrosły jedna do drugiej. W chwilę później Tadeusz się obudził. – Powiedz, jak mamy się uwolnić? – Chlipały wystraszone dziewczęta. – Wyruszam w drogę z moją gęsią. – Odpowiedział drwal. – Żal mi was, że przyrosłyście do niej, ale niestety musicie pójść ze mną. – A cóż to znowu? – zawołał karczmarz na widok osobliwego orszaku. Złapał jedną z córek za ramię, a była to ostatnia rzecz, jaką należało zrobić. Bo i jemu także przyszło dołączyć do zrośniętego korowodu. Podobny los spotkał wścibską wiejską plotkarkę, zażywnego wikarego i piekarza, który położył rękę na ramieniu wikarego, gdy ten przechodził obok. Na samym końcu orszaku znajdował się pewien strażnik miejski, który usiłował zatrzymać tę dziwną procesję. Ludzie zaśmiewali się widząc jak z całym korowodem Tadeusz przechodził prze miasto.
W pobliżu wioski w której Tadeusz spędził noc stał królewski pałac. Król miał jedno poważne zmartwienie. Jego córka cierpiała na dziwną chorobę, z której nikt nie potrafił jej uleczyć. Była ciągle smutna. Tak się akurat złożyło, że tego dnia królewna wybrała się na przejażdżkę karetą. Właśnie przechodził tamtędy drwal z gęsią pod pachą, a w ślad za nim, chcąc – nie chcąc, kroczył sznur zrośniętych ze sobą osób. Kiedy królewna zobaczyła co się dzieje, wybuchnęła śmiechem. Wszyscy się zdumieli, po raz pierwszy słysząc śmiech królewny. Ona zaś wyszła z karety, żeby przyjrzeć się złotej gęsi i już za chwilę była doczepiona do strażnika. Śmiejąc się i rozmawiając cała procesja udała się w kierunku królewskiego pałacu. A tłumy za nią. Kiedy król zobaczył córkę pokładającą się ze śmiechu nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Coś podobnego! Zdumiewające! – Powtarzał. Mimo ogólnej wesołości sprawa wyglądała jednak dość poważnie. Lecz po chwili w tłumie pojawił się dziwny starzec z białą brodą, w wysokim szpiczastym kapeluszu. Trzykrotnie pstryknął palcami, a wtedy wszyscy poodczepiali się od siebie. Drwal właśnie miał podziękować leśnemu czarodziejowi, kiedy ów tajemniczy starzec rozpłynął się w powietrzu. A Tadeusz poślubił królewnę.
Es war ein Mann, der hatte drei Söhne, davon hieß der jüngste der Dummling und wurde verachtet und verspottet und bei jeder Gelegenheit zurückgesetzt. Es geschah, daß der älteste in den Wald gehen wollte, Holz hauen, und eh' er ging, gab ihm noch seine Mutter einen schönen feinen Eierkuchen und eine Flasche Wein mit, damit er nicht Hunger und Durst litte. Als er in den Wald kam, begegnete ihm ein altes, graues Männlein, das bot ihm einen guten Tag und sprach: "Gib mir doch ein Stück Kuchen aus deiner Tasche und laß mich einen Schluck von deinem Wein trinken! Ich bin so hungrig und durstig." Der kluge Sohn aber antwortete: "Geb ich dir meinen Kuchen und meinen Wein, so hab ich selber nichts, pack dich deiner Wege!" ließ das Männlein stehen und ging fort. Als er nun anfing, einen Baum zu behauen, dauerte es nicht lange, so hieb er fehl, und die Axt fuhr ihm in den Arm, daß er mußte heimgehen und sich verbinden lassen. Das war aber von dem grauen Männchen gekommen.
Darauf ging der zweite Sohn in den Wald, und die Mutter gab ihm, wie dem ältesten, einen Eierkuchen und eine Flasche Wein. Dem begegnete gleichfalls das alte, graue Männchen und hielt um ein Stückchen Kuchen und einen Trunk Wein an. Aber der zweite Sohn sprach auch ganz verständig: "Was ich dir gebe, das geht mir selber ab, pack dich deiner Wege!" ließ das Männlein stehen und ging fort. Die Strafe blieb nicht aus, als er ein paar Hiebe am Baum getan, hieb er sich ins Bein, daß er mußte nach Haus getragen werden.
Da sagte der Dummling: "Vater, laß mich einmal hinausgehen und Holz hauen!" Antwortete der Vater: "Deine Brüder haben sich Schaden dabei getan, laß dich davon, du verstehst nichts davon." Der Dummling aber bat so lange, bis er endlich sagte: "Geh nur hin, durch Schaden wirst du klug werden." Die Mutter gab ihm einen Kuchen, der war mit Wasser in der Asche gebacken, und dazu eine Flasche saures Bier. Als er in den Wald kam, begegnete ihm gleichfalls das alte, graue Männchen, grüßte ihn und sprach: "Gib mir ein Stück von deinem Kuchen und einen Trunk aus deiner Flasche, ich bin so hungrig und durstig." Antwortet der Dummling: " Ich habe nur Aschenkuchen und saures Bier, wenn dir das recht ist, so wollen wir uns setzen und essen." Da setzten sie sich, und als der Dummling seinen Aschenkuchen herausholte, so war's ein feiner Eierkuchen, und das saure Bier war ein guter Wein. Nun aßen und tranken sie, und danach sprach das Männlein: "Weil du ein gutes Herz hast und von dem deinigen gerne mitteilst, so will ich dir Glück bescheren. Dort steht ein alter Baum, den hau ab, so wirst du in den Wurzeln etwas finden." Darauf nahm das Männlein Abschied.
Der Dummling ging hin und hieb den Baum um, und wie er fiel, saß in den Wurzeln eine Gans, die hatte Federn von reinem Gold. Er hob sie heraus, nahm sie mit sich und ging in ein Wirtshaus, da wollte er übernachten. Der Wirt hatte aber drei Töchter, die sahen die Gans, waren neugierig, was das für ein wunderlicher Vogel wäre, und hätten gar gern eine von seinen goldenen Federn gehabt. Die älteste dachte: Es wird sich schon eine Gelegenheit finden, wo ich mir eine Feder ausziehen kann. Und als der Dummling einmal hinaus gegangen war, faßte sie die Gans beim Flügel aber Finger und Hand blieben ihr daran fest hängen. Bald hernach kam die zweite und hatte keinen andern Gedanken, als sich eine goldene Feder zu holen, kaum aber hatte sie ihre Schwester angerührt, so blieb sie fest hängen. Endlich kam auch die dritte in der gleichen Absicht. Da schrien die andern: "Bleib weg, um Himmels Willen bleib weg!" Aber sie begriff nicht, warum sie wegbleiben sollte, dachte: Sind die dabei so kann ich auch dabeisein und sprang hinzu, und wie sie ihre Schwester angerührt hatte, so blieb sie an ihr hängen. So mußten sie die Nacht bei der Ganz zubringen.
Am anderen Morgen nahm der Dummling die Gans in den Arm ging fort und kümmerte sich nicht um die drei Mädchen, die daran hingen. Sie mußten immer hinter im dreinlaufen, links und rechts, wie's ihm in die Beine kam. Mitten auf dem Felde begegnete ihnen der Pfarrer, und als er den Aufzug sah, sprach er: "Schämt euch, ihr garstigen Mädchen, was lauft ihr dem jungen Bursch durchs Feld nach, schickt sich das?" Damit faßte er die jüngste an der Hand und wollte sie zurückziehen, wie er sie aber anrührte, blieb er gleichfalls hängen und mußte selber hinterdreinlaufen. Nicht lange, so kam der Küster daher und sah den Herrn Pfarrer, der drei Mädchen auf dem Fuß folgte. Da verwunderte er sich und rief: "Ei, Herr Pfarrer, wohinaus so geschwind? vergeßt nicht, daß wir heute noch eine Kindtaufe haben." Lief auf ihn zu und faßte ihn am Ärmel, blieb aber auch fest hängen. Wie die fünf so hintereinander hertrabten, kamen zwei Bauern mit ihren Hacken vom Felde. Da rief der Pfarrer sie an und bat, sie möchten ihn und den Küster losmachen. Kaum aber hatten sie den Küster angerührt, so blieben sie hängen, und waren ihrer nun siebene, die dem Dummling mit der Gans nachliefen.
Er kam darauf in eine Stadt; da herrschte ein König, der hatte eine Tochter, die war so ernsthaft, daß sie niemand zum Lachen bringen konnte. Darum hatte er ein Gesetz gegeben, wer sie könnte zum Lachen bringen, der sollte sie heiraten. Der Dummling, als er das hörte, ging mit seiner Gans und ihrem Anhang vor die Königstochter, und als diese die sieben Menschen immer hintereinander herlaufen sah, fing sie überlaut an zu lachen und wollte gar nicht wieder aufhören.
Da verlangte sie der Dummling zur Braut, aber dem König gefiel der Schwiegersohn nicht, er machte allerlei Einwendungen und sagte, er müßte ihm erst einen Mann bringen, der einen Keller voll Wein austrinken könne. Der Dummling dachte an das graue Männchen, das könnte ihm wohl helfen, ging hinaus in den Wald, und auf der Stelle, wo er den Baum abgehauen hatte, sah er einen Mann sitzen, der machte ein ganz betrübtes Gesicht. Der Dummling fragte, was er sich so sehr zu Herzen nähme. Da antwortete er: "Ich habe so großen Durst und kann ihn nicht löschen, das kalte Wasser vertrage ich nicht, ein Faß Wein habe ich zwar ausgeleert, aber was ist ein Tropfen auf einen heißen Stein?" - "Da kann ich dir helfen," sagte der Dummling, "komm nur mit mir, du sollst satt haben!" Er führte ihn darauf in des Königs Keller, und der Mann machte sich über die großen Fässer, trank und trank, daß ihm die Hüften weh taten, und ehe ein Tag herum war, hatte er den ganzen Keller ausgetrunken.
Der Dummling verlangte abermals seine Braut, der König aber ärgerte sich, daß ein schlechter Bursch, den jedermann einen Dummling nannte, seine Tochter davontragen sollte, und machte neue Bedingungen: Er müßte erst einen Mann schaffen, der einen Berg voll Brot aufessen könnte. Der Dummling besann sich nicht lange, sondern ging gleich hinaus in den Wald. Da saß auf demselben Platz ein Mann, der schnürte sich den Leib mit einem Riemen zusammen, machte ein grämliches Gesicht und sagte: "Ich habe einen ganzen Backofen voll Raspelbrot gegessen, aber was hilft das, wenn man so großen Hunger hat wie ich. Mein Magen bleibt leer, und ich muß ihn zuschnüren, wenn ich nicht Hungers sterben soll." Der Dummling war froh darüber und sprach: "Mach dich auf und geh mit mir, du sollst dich satt essen!" Er führte ihn an den Hof des Königs, der hatte alles Mehl aus dem ganzen Reich zusammenfahren und einen ungeheuren Berg davon bauen lassen; der Mann aber aus dem Walde stellte sich davor, fing an zu essen, und in einem Tag war der ganze Berg verschwunden. Der Dummling forderte zum drittenmal seine Braut. Der König aber suchte noch einmal Ausflucht und verlangte ein Schiff, das zu Land und zu Wasser fahren könnt. "Sowie du aber damit angesegelt kommst," sagte er, "sollst du gleich meine Tochter zur Gemahlin haben." Der Dummling ging geraden Weges in den Wald, da saß das alte, graue Männchen, dem er seinen Kuchen gegeben hatte, und sagte: "Ich habe für dich getrunken und gegessen, ich will dir auch das Schiff geben; das alles tu ich, weil du barmherzig gegen mich gewesen bist" Da gab er ihm das Schiff, das zu Land und zu Wasser fuhr, und als der König das sah, konnte er ihm seine Tochter nicht länger vorenthalten.
Die Hochzeit ward gefeiert; nach des Königs Tod erbte der Dummling das Reich und lebte lange Zeit vergnügt mit seiner Gemahlin.