Pewnego dnia, a było to w czasie sianokosów, wieczór zaskoczył ich w polu, z dala od wsi. Wtem usłyszeli zza krzaka groźne brzęczenie bąka czy szerszenia. Pan Szulc tak się przeraził, że omal nie upuścił dzidy, a zimny pot zrosił mu czoło
- Słuchajcie, słuchajcie - zawołał na towarzyszów. - Boże mój, słyszę bicie bębna!
Jacek, który szedł za nim, pociągnął nosem i rzekł:
- Coś się tam bez wątpienia musiało stać, gdyż czuję zapach prochu!
Przy tych słowach pan Szulc dał hasło do ucieczki przeskakując jednym susem przez płot. Spadł przy tym na grabie, leżące tam po koszeniu, a trzonek grabi uderzył go mocno w twarz.
- Ojej, ojej - zawołał pan Szulc. - Bierz mnie do niewoli, poddaję się, poddaję się.
Pozostali zuchowie przeskoczyli również przez płot wołając jeden przez drugiego:
- Jeżeli ty się poddajesz, to ja też! Jeżeli ty się poddajesz, to ja też!
Wreszcie nie widząc wroga przekonali się, że zostali oszukani. Aby zaś historia ta nie dostała się między ludzi i nie wywołała złośliwych drwin i plotek, poprzysięgli sobie milczeć o tym dopóty, dopóki któryś z nich nie wygada się nieopatrznie.
Po czym ruszyli dalej.
Drugiego jednak niebezpieczeństwa, na jakie zostali narażeni, nawet porównać nie można z pierwszym.
Było to po kilku dniach. Droga wiodła przez ugory. Wtem ujrzeli zająca, który spał na słońcu nastawiwszy wysoko uszy i rozwarłszy szeroko oczy. Siedmiu zuchów przeraziło się bardzo na widok strasznego i dzikiego zwierza i poczęli się naradzać, jak by tu najłatwiej uniknąć niebezpieczeństwa. Gdyby chcieli uciekać, potwór mógłby ich doścignąć i połknąć ze skórą i kośćmi.
Rzekli więc:
- Musimy stoczyć z nim wielką i niebezpieczną walkę, szybkie postanowienie to połowa zwycięstwa!
I chwycili wszyscy siedmiu swą dzidę, pan Szulc na czele, Wicek zaś na końcu.
Pan Szulc chciał jeszcze trochę powstrzymać dzidę, ale Wicek na końcu stał się bardzo odważny i chciał natychmiast atakować.
Zawołał więc:
Rąb i bij, kto w Boga wierzy!Ale Jasiek krzyknął nań:
Niechajże pan Szulc uderzy!
Kiedyś taki mocny w mowie,Michał zawołał:
To potwora rżnij po głowie!
Wszak to szatan, widać snadnie,Jurek zaś rzekł:
Ani włos mu z łba nie spadnie!
Jak nie szatan, to na pewnoA Markowi przyszła dobra myśl i zawołał na Wicka:
Jego brat lub jakiś krewny!
Chodź tu, Wicek, chodź tu, bratku,Ale Wicek nie słuchał, a Jacek zawołał:
A ja stanę na ostatku!
Pan Szulc pierwszy niech uderzy,Wówczas pan Szulc zebrał się na odwagę i zawołał:
Zaszczyt ten mu się należy!
Więc w imię Ojca, Syna, Ducha!I ruszyli społem na smoka. Pan Szulc przeżegnał się wzywając Boga do pomocy, a gdy to nic nie pomogło, on zaś coraz bliżej był potwora, zawołał w wielkiej trwodze:
Kto walczy, w tym poznacie zucha!
- Hau! Hau-hau-hau! Hau! Hau-hau-hau!
Na ten krzyk zbudził się zając, przeraził się bardzo i - uciekł. Gdy to ujrzał pan Szulc, zawołał radośnie:
Patrzcież, ten potwór straszny, srogi,Ruszyli więc zuchowie dalej, szukając przygód i przybyli nad Mozelę, spokojną, lecz głęboką rzekę, na której w wielu miejscach nie ma mostów, lecz trzeba przebywać ją łódką. Ale zuchowie nasi nie wiedzieli o tym, krzyknęli więc na człowieka, który pracował po drugiej stronie:
To tylko zając rączonogi!
- Czy można tędy przejść przez wodę?
Ale człowiek nie dosłyszał i zawołał:
- Co chcecie?
Oni zaś myśleli, że mówi:
- Przejdziecie.
I postanowili przejść rzekę w bród.
Pan Szulc pierwszy wszedł do wody. Ale na środku rzeki ugrzązł w mule i fale pokryły go. Tylko kapelusz jego uniósł prąd na drugi brzeg.
Towarzysze jego zawołali:
- Czyś już przeszedł, panie Szulc?
Tymczasem żaba ujrzała kapelusz i zarechotała:
- Kwak! Kwak!
Oni zaś myśleli, że to Szulc woła:
- Tak! Tak!
Weszli po kolei w wodę i wszyscy potonęli.
Tak to żaba przyprawiła o śmierć sześciu zuchów i z całej siódemki żaden już do domu nie powrócił.